Hm, skoro już powoli zbliża się okres wyjazdów wakacyjnych to może czas na odkurzenie naszych wspomnień o wakacjach na Kanarach.
Jest siedem Wysp Kanaryjskich i wszystkie są pochodzenia wulkanicznego. Przewodniki porównują je do biblijnego raju, ale według mnie to przesada, w szczególności jeżeli pomyślimy o tych częściach wysp, które są bardzo surowe – nagie skały górskie, sucho i gorąco. Krajobraz i klimat wręcz pustynno – marsjański. Natomiast zielone części wysp można spokojnie nazwać oazami.
Nie będę w swoim wstępie na temat Kanarów pisać o tych wyspach pod kątem historycznym, geograficznym itp. bo te wiadomości można wszędzie znaleźć na necie, ale pod naszym ulubionym kątem…czyli kulinarnym 🙂
Jadąc na Kanary spodziewaliśmy się pysznego jedzenia – wiadomo wyspa, do tego hiszpańska, to pewnie będą ryby i owoce morza. Z lotniska zostaliśmy zabrani przez nasze biuro podróży do autokaru, który zawieźć nas miał do naszego hotelu. Pani rezydent drogę z lotniska do hotelu umilała nam opowieściami o wyspie. Zlękliśmy się gdy zaczęła mówić na temat jedzenia. Powiedziała nam, że nie musimy się martwić bo… wkoło jest mnóstwo pubów i restauracji irlandzkich i spokojnie możemy tam porządnie zjeść. A o irlandzkie śniadanie tym bardziej nie mamy się co martwić, bo większość z tych knajpek współpracuje ze stewardessami z Aer Lingusa i one regularnie dowożą świeże irlandzkie kiełbaski oraz black i white pudding. No i w tym momencie my zaczęliśmy się martwić…. :):):)
Na drugi dzień rano rzeczywiście trudno było znaleźć knajpkę na której nie wisiałyby albo flagi irlandzkie albo neony z napisem Irish breakfast. Na szczęście były jeszcze mniej uczęszczane uliczki z bardziej lokalnymi knajpkami.
A tak na serio to zachwyciło nas kilka rzeczy. Pierwsza to kanaryjskie pomidory. Pyszne, czerwone, słodkie, pełne słońca. Kupowaliśmy je i jedliśmy jak jabłka, miały smak świeżych pomidorów z dzieciństwa.
Ryby i owoce morza – pychota, te krewetki, te kalamary….. Nigdy nie mieliśmy ich dość. Najpyszniej wspominamy dwa wieczory spędzone nad tym samym daniem w tej samej restauracji do tego położonej nad samą plażą: wielka patera dla dwóch osób z mnóstwem grillowanych ryb, krewetek, ostryg, kalamarów i przegrzybków. Mniam, mniam. Patera jest cała przykryta aby nie wsytygło jedzonko, a kelner cały czas bacznie obserwuje twój talerz. Niech tylko zobaczy, że coś z niego zniknęło, już podbiega i nakłada nastepną rzecz do spałaszowania. Do tego obowiązkowo karafka (bądź dwie) wina!
Rum miodowy Artemi. Nie pijam rumu, ale ten trunek jest wyjątkiem i na dodatek bardzo dziwnym, bo nie ma wcale smaku rumu. Pełen miodowej słodyczy, pity z kilkoma kostkami lodu jako deser po posiłku. Każda restauracja i knajpka podaje ten rum gratis klientom po posiłku. Gdy dostaliśmy go pierwszy raz, tak nas zachwycił smakiem, że zapytaliśmy kelnera co to jest. Kelner przyniósł nam butelkę, aby zademonstrować i upewnić się że zapamiętamy 🙂 . Potem byliśmy już zawsze i wszędzie raczeni tym rumem. Rum jest wyrobem Wysp Kanaryjskich i bardzo nam się podobało to promowanie lokalnego produktu przez każdą restaurację. Wiedzieli co robią, my z Kanarów wróciliśmy z 3 butelkami tego rumu – jedna dla nas i po jednej dla rodziców gdy odwiedzimy ich w Polsce. Na dodatek, po kilku miesiącach gdy kolega z pracy jechał na Kanary, poprosiłam go o przywiezienie tego rumu, gdyż nigdzie go nie mogłam kupić w Irlandii. Nie wiem jak w Polsce, może w Makro jest? Przydałby się bo rodzicom bardzo smakował i dawno już wypity. 🙂
CDN.
Moze Cie tez zainteresowac | ||
![]() |
![]() |
![]() |
Śniadanie | Provins | Lunch |