Tam gdzie prawie byłam..

To nie jest tak, że zawsze dotrę tam gdzie zamierzam. Czasem, mimo że udaje mi się znaleźć miejsce, które chciałam zobaczyć i tak muszę obejść się smakiem. Od kilku lat rzadko już udaje mi się podróżować samej mimo, że jest to moja ulubiona forma podróżowania. Niestety, podróżowanie samej, a w szczególności po bezdrożach jakich w Irlandii jest wiele, ma swoej minusy. Właśnie wtedy najczęściej rezygnuję z dalszego odkrywania. I nie chodzi o niesprzyjającą aurę tylko o to, że nie mam odwagi. Ano tak proszę państwa, taka prawda. Znajdę coś ciekawego, a potem stamtąd muszę się wynosić, czasem nawet nie rzuciwszy na to okiem.
Dojechałam kiedyś do Lisnavagh House. Na jego stronie internetowej podana była informacja że dom i ogrody można odwiedzać po uiszczeniu opłaty wstępu. Podjechałam więc, zaparkowałam wśród innych samochodów. Nie było ich wiele. Obok posiadłości stal namiot weselny. To musiał być dzień po ślubie. Wokół kilka osób spacerujących, kilkoro dzieci. Jakoś tak mało mimo wszystko, biorąc pod uwagę że pogoda była piękna oraz piękne okoliczności przyrody. Szukałam jakiejś recepcji, tea rooms czy coś podobnego. Spacerujący ludzi pozdrawiali mnie. Weszłam do domu przez szeroko otwarte drzwi prowadzące wprost do jakiegoś pokoju. Dalej były kolejne pokoje z drzwiami otwartymi na oścież. Kręcili się cały czas jacyś ludzie, wszyscy mnie pozdrawiali. Czułam, że coś jest nie tak i że ja chyba nie z tej parafii. Zapytałam jakiegoś przechodzącego mężczyznę, który miał ręcznik przewieszonym przez ramię czy jest tu jakaś recepcja. Odpowiedział, że to dobre pytanie, ale widział w jednym pomieszczeniu jakichś ludzi z obsługi to mnie zaprowadzi. W dużej kuchni dwie panie układały naczynia. Spytałam czy mogę obejrzeć dom i ogrody. Odpowiedziały, że nie bo to impreza zamknięta, odbywa się wesele. No więc poszłam z powrotem do samochodu. Może i mogłam sobie pochodzić po ogrodach i tak. Ale nie chciałam ryzykować.

lisveanagh house lisveanagh house (1)

Innym razem dojechałam do miejsca gdzie miał się znajdować jeden z najwyższych i najstarszych krzyży w Irlandii. Najpierw miałam problem ze znalezieniem tego miejsca i jak już się poddałam i jechałam drogą taką trochę jakby donikąd, podejrzewając że dotrę nią w końcu do główniejszej drogi, zobaczyłam kierunkowskaz z napisem Moone High Cross. Mała, wąska, nieuczęszczana uliczka. Z jednej strony krzaki z drugiej mur za którym miał być krzyż. Przy murze wąskie miejsce do zaparkowania dwóch samochodów. Jeden już tam stal. Zaparkowałam swój, a gdy wysiadłam uważnie obejrzałam drugi samochód. Zawartość samochodu wskazywała że podróżowała nim jedna osoba i był to mężczyzna. Zrobiłam jedno zdjęcie z drogowskazem (poniżej). W murze było małe wąskie przejście (aby żadne bydełko nie weszło). Okazało się jednak, że jak się weszło za mur wokół były tylko krzaki i kolejny mur tym razem z drzwiami. Nic nie widziałam co jest tam dalej, nic też nie słyszałam. Stałam dobrą chwilę w przejściu po czym …pośpiesznie wróciłam do samochodu.

moone high cross (1) moone high cross

Miałam odwiedzić zamek Ballymoon. Na zdjęciach ruiny tego zamku wyglądały  imponująco. Opis dojazdu jak zwykle optymistyczny – bezpośrednio przy drodze, trzeba przejść przez drewniany mostek. Droga ruchliwa, bez pobocza. Nie ma gdzie zaparkować oprócz małego wąskiego wjazdu na pole, który to mógłby być zbyt wąski dla mojego samochodu. Debatuję sobie w głowie. Zaparkuję, będę ja jak i samochód widoczni dla wszystkich jak na dłoni. Ktoś inny też się zatrzyma i mnie napadanie jak będę dreptać po polu wokół zamku. Zechce ukraść samochód albo cuś. Strach ma wielkie oczy, nic nie poradzę że wolę być zbyt ostrożna niż żałować. Jakieś 500 metrów dalej stał dom oraz polna droga prowadząca do kolejnego domu położonego na wzgórzu. Tam może zaparkować było łatwiej, ale wtedy musiałbym iść dość spory kawałek ruchliwą drogą bez pobocza. Niebezpiecznie bo ktoś mnie przejedzie, a dodatkowo będę widoczna z daleka dla wszystkich. Przystanęłam na polnej drodze, zrobiłam sobie jedno zdjęcie na pamiątkę i pojechałam po kolejne trofeum…lub porażkę. Kto wie? 😉 

Ballymoon castle (1) Ballymoon castle

Znalazłam fort. W opisie dojazdu było wyraźnie podane że dojście jest bezpośrednie z drogi, a droga ta jest około 5 km od Tullow. Nie dodano, że jest to bardzo boczna/lokalna droga. Miałam więc najpierw problem ze znalezieniem tego miejsca. Prawie, ze polna dróżka, tyle że wyasfaltowana. Zaparkowałam i już wtedy zaczęłam się zastanawiać czy iść czy może lepiej zrezygnować z powyższych powodów. Ruszyłam jednak szybko w drogę w stronę, którą wskazywał kierunkowskaz. Dojścia do fortu strzegła brama, ale obok niej specjalne schodki jak to często bywa przy zabytkach w Irlandii (po to by zwierzęta hodowlane nie uciekały lub wchodziły w dane miejsce). Czego tym razem się przestraszyłam??? Ano krów! Proszę państwa przyznaje się, że boję się krów. Wyglądały mi na młode. Przyglądałam się im uważnie i rogów nie widziałam więc nie byki. Próbowałam się przemoc i pójść dalej, ale wtedy te wszystkie krowy popatrzyły na mnie i zamuczały. A co jak za kolejnym kręgiem fortu będą byki?  Albo po prostu jakieś stare, nieprzyjemne krowy? Ze spuszczoną głową wróciłam do samochodu.

ring of rath (1) ring of rath (2) ring of rath ring of rath (3)

17 uwag do wpisu “Tam gdzie prawie byłam..

  1. taka właśnie jest Irlandia. Pełna niespodzianek, pozytywnych i negatywnych. Zazwyczaj jakieś odkryte miejsce zwiedzam trzy razy. Za pierwszym razem zazwyczaj zwiedzam za szybko, za drugim razem skupiam się na zdjęciach a za trzecim odkrywam przyjemność z tego, że poznałem dane miejsce….

  2. Cóż poradzić, że wiele zabytków znajduje się na prywatnych polach. Albo jedyna droga nich wiedzie przez cudze pole, na którym pasą się zwierzaki. Krów się nie boję, owce są bardziej strachliwe niż ludzie (ale też ciekawskie), ale zdarzyło mi się uciekać przed bardzo przyjacielskim osłem (bo, wstyd się przyznać, osła z bliska po raz pierwszy zobaczyłam w Irlandii)…
    Przewodniki rzeczywiście są bardzo optymistyczne, ale mnie bardziej denerwuje, gdy na mapie jest czerwona gwiazdka oznaczająca interesujące miejsce, a w rzeczywistości w tym miejscu nie ma nic ciekawego, nawet zwykłej tablicy z informacją, co miałabym podziwiać :/

    • prywatne pola nie przeszkadzają w ekspolorowaniu – wręcz pzreciwnie wiele miejsc które pokazuję tutaj (o ile nie wiekszość) znajduje się na guntach prywatnych. To samotne podróżowanie w miejscach rzadko uczęszczanych odstrasza i przeszkadza.
      Owiec się nie boję też, ale baranów to już raczej tak. 🙂

  3. Ja kiedyś z 5-letnim synem uciekałam przed psami obronnymi. Spacerowaliśmy po okolicy, gdzieś wyczytałam ze jest tam ciekawy stary wielki dom(zameczek) rzeka, ruiny, stare zabudowy z dala widoczne cos podobnego do zameczku, kościoła i szeroko otwarta wielka brama jakich tu wiele już widziałam przy wejściu na cmentarze i parki do zwiedzania. W oddali zagroda dla koni i stare drzewa. Zza zakrętu zdążyłam tylko zobaczyć stary wielki dom i dwa groźnie wyglądające psy biegnące w nasza stronę. Nie było wyboru nogi za pas i zmykamy. Później dowiedziałam się ze to prywatna posiadłość i brama normalnie jest zamknięta.

Dodaj odpowiedź do Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi